Transport tfu! państwowy

Kolega Bartłomiej Andrzejewski w swoim poście https://www.facebook.com/freekatowice/posts/602270260192227wywołał mnie do tablicy – a mam chwilę czasu, żeby trochę podyskutować.

Drogi Bartku. O ile mogę się z Tobą zgodzić, że rzeczywiście miejsca parkingowe w miastach nie powinny należeć do miasta i być opłacane do kasy miasta – choć z innego powodu niż Ty, o tyle kompletnie nie zgadzam się z Twoją filozofią, która mówi, że ludzie powinni korzystać z innych form transportu niż samochody – i należy korzystanie z samochodu opodatkować by w delikatny, acz stanowczy sposób zniechęcić ich do nadmiernego korzystania z samochodu.

Tu muszę rozprawić się z dwoma paradoksami, które w swym założeniu miały potwierdzać tezę, że nie należy rozwijać transportu samochodowego, ale przy głębszym zastanowieniu – przeczą tej tezie!

Zacznijmy od słynnego https://pl.wikipedia.org/wiki/Paradoks_Braessa . Mówi on w uproszczeniu o tym, że możliwa jest taka sytuacja, że wybudowanie nowej drogi spowoduje zwiększenie ruchu i pogorszenie przepustowości dróg. Po pierwsze – MOŻLIWE w pewnych okolicznościach (a w większości wypadków tak nie będzie) – i nawet w Katowicach pozornie ten Paradoks zaistniał, kiedy zamknięto wyjazd z ulicy Sądowej do Goeppert-Mayer w związku z remontem, a po drugie paradoks Braessa został sformułowany w 1968.

Dlaczego pozornie? Bo winnym fatalnej przepustowości skrzyżowania Goeppert-Mayer nie jest łącznik tylko bezsensowny układ skrzyżowania i światła – gdyby w tym miejscu było rondo – nie byłoby żadnych problemów.

A co ma rok 1968? Bo w 1968 nie istniały komputery jakie znamy, nie istniał internet jaki znamy, nie było telefonii komórkowej i nie było nawigacji GOOGLE MAPS. Gdy kierowcy opierają się na teoretycznej przepustowości drogi, to mogą się srogo rozczarować, gdy na tej drodze pojawi się wypadek lub zwężenie. Ale gdy włączamy cud techniki – nawigację, która optymalizuje drogę z uwzględnieniem korków – nagle przepustowość dróg się sama optymalizuje – nawet jeśli nie wszyscy z niej korzystają – po kilku chwilach od wypadku część kierowców opuszcza drogę i wykorzystuje alternatywne drogi – jeśli zbyt dużo pojedzie tą nową droga i ją przytka, algorytmy powstrzymają kolejnych – dzięki temu cały ruch maksymalnie się optymalizuje. Jeśli weźmiemy tę zmienną pod uwagę – im więcej dróg tym więcej możliwości optymalizacji i tym większa przepustowość.

A teraz drugi – ważniejszy quasi paradoks – https://pl.wikipedia.org/wiki/Paradoks_Downsa-Thomsona i pokrewny https://pl.wikipedia.org/…/Prawo_Lewisa-Mogridge%E2%80%99a

Mówią one z grubsza o tym, że nie ma sensu poszerzać dróg, bo im lepsze drogi tym więcej ludzi jeździ samochodami i rezygnuje z transportu publicznego, więc znowu stworzą się korki.

Otóż moi mili jest to jasny dowód na to, że ludzie NIE CHCĄ korzystać z transportu zbiorowego, korzystają, bo czynniki zewnętrzne zmuszają ich do takiego działania. Co więcej – kolega Andrzejewski podnosi, że kierowcy nie są dojeni, bo wydatki na transport są większe niż łączne opodatkowanie kierowców, i że miasto po dumpingowych cenach udostępnia miejsca parkingowe. Ale czy w takiej sytuacji bilety na autobusy i tramwaje nie powinny być pełnopłatne? W tej chwili miasta dopłacają do transportu zbiorowego, robiąc nieuczciwą konkurencję dla transportu indywidualnego. Więc jest tu poważna niespójność. Ciekawe co by było, gdyby bilety zaczęły kosztować 10 zł. Czy mimo konieczności stania w korkach większość nie przesiadłaby się do samochodów? Sądzę, że byłoby tak od razu.

Cóż należałoby zatem zrobić?

1. Zdjąć wszelkie podatki z paliwa (zarówno samochodowego jak i kolejowego) – w aktualnej sytuacji prawnej oczywiście obniżyć do minimalnego poziomu.
2. Uwolnić transport zbiorowy – żadnego KZK GOP, każdy kto chce mieć autobus, bus, tramwaj, pociąg – informuje stosowny urząd, że od dnia X chce jeździć trasą A-B-C-D-E (wyłącznie dla celów organizacyjnych – żeby w jednym miejscu można było te informacje zdobyć) – dałoby się bez tego, ale byłoby to niewygodne dla pasażerów i zajęłoby to lata zanim naturalnie by się to uregulowało
3. Wprowadzić opłaty za korzystanie z dróg – dla uproszczenia dwie wersje – droższa – płatne od kilometra licznika (co rok na przeglądzie sprawdzamy plombę na liczniku) i płacimy X zł za przejechany kilometr oraz tańsza – kupujesz urządzenie GPS i różne drogi różnie kosztują – i tu już można by wprowadzić dodatkowe wskaźniki (rabat za niską emisję spalin, dopłaty za wysoką – ale odszedłbym od podatku od paliwa – bo komu przeszkadza czy spaliłem 10l/100 czy 2l/100 – ważniejsze jest ile wydaliłem spalin (ale spalin a nie jakiegoś CO2). Analogicznie tory kolejowe i tramwajowe. Ale CAŁOŚĆ tego podatku idzie na remont, odśnieżanie, konserwację i budowanie nowych dróg – osobno dla samochodów osobno dla kolei osobno dla tramwajów.
A już szczytem marzeń byłoby utworzenie prywatnych firm zarządzających drogami, coś jak Kasy Chorych – przez pierwsze 10 lat działanie po jednej ale wyłącznie na terenie jednego województwa – a po 10 latach pełna wolność. I rynek sam by wszystko elegancko uregulował.
A jak? A pewnie tak, że za 5 lat latalibyśmy sobie dronami i w głębokim poważaniu mielibyśmy te wszystkie drogi, bo dopiero wtedy prawdziwa konkurencja zawitałaby do nas. Bo moi drodzy – transport zbiorowy to nędzna proteza. Jedyną zaletą transportu zbiorowego jest to, że można tam jakąś fajną dziewczynę/chłopaka zapoznać. Ryzykując jednocześnie zapoznanie z lokalnymi miłośnikami taniego wina tudzież przeciwników higieny osobistej – no bo zawsze jest coś za coś. Transport indywidualny to wolność – transport zbiorowy to ograniczanie wolności.